6/4/2017
Ten wstęp piszę na końcu. Na początku był pomysł mojej Top 40, czyli wybrania po jednej piosence, która akurat dziś kojarzy mi się z danym rokiem mojego żywota. Już po kilku chwilach zorientowałem się, że pomysł jest średnio wykonalny, bo dałem sobie na to trzy godziny i to bez zastanawiania, a z każdą minutą przybywało piosenek. Pomyślałem w końcu, żeby pomysł porzucić i napisać jakąś kolejną anegdotę, ale machnąłem ręką. Za oknem dziś przetaczały się burze, grad, deszcz, słońce, wicher, błękit i ciemności. Nie wiem, co powodowało, że te, a nie inne utwory przychodziły do głowy. Jaki więc jest sens takiego spisu?
Kiedy w głowie zaczęły się przepychać kolejne zespoły, uświadomiłem sobie, że jeśli za rok początkowy biorę 1977, to omijam tu całą masę starej muzyki, która mnie ukształtowała. Słuchałem jej, poznawałem i uzależniałem się, ale jednak koniec lat siedemdziesiątych to we mnie jakaś naturalna cezura. Nie tylko dlatego, że po roku ‘77 piosenki zgadzały się z moją metryką, ale przede wszystkim dlatego, że słuchałem ich premier radiowych, głównie w radiowej Trójce. I przez pierwsze dziesięć lat życia oswoiłem się z tymi premierami granymi przez Marka Niedźwieckiego, Piotra Kaczkowskiego, Wojciecha Manna i innych.
Przez tę radiową premierowość nie ma tu Zeppelinów, Elvisa czy Beatlesów. Prawie nie ma Muzyki polskiej, bo jednak zawsze była trochę z boku, a Dżem, który był zawsze związany z moim miastem, dla mnie zaczął się w roku ‘87 płytą “Zemsta nietoperzy”. Nie ma muzyki klasycznej, ani tego, co było po roku '87 (a kusiło bardzo, bo to dobry rok był). Nie ma tu więc całej masy muzyki, którą być może cenię nawet bardziej niż to, co tu spisałem. Ale też z dźwiękami jest tak, że każdego dnia można by układać zupełnie inne zestawienia. Nie ma co więcej pisać. Oto dziesięć piosenek z pierwszych lat nasiąkania muzyką. Pisane a vista i bez poprawek po napisaniu i kilkadziesiąt innych, które akurat wpadły do głowy. No, to lecim.
1977
Urodziłem się w Roku Plotek - Fleetwood Mac tego roku nagrał “Rumours” z piosenką “You Can Go Your Own Way”, więc poszedłem. Na listach przebojów panowała wtedy ABBA z “Dancing Queen”, ale mnie jednak zawsze ciągnęło bardziej w mniej taneczną stronę. Od razu, w pierwszym roku życia, miałem problem, co wybrać. Niedługo po tym, jak usłyszałem pierwsze dźwięki na świecie, Jeff Lynne z chłopakami wydali na singlu “Telephone line”, a bez ELO w ogóle nie wyobrażam sobie świata. Ale piosenką tamtego roku będzie “Hotel California” The Eagles. Nieodwołalnie.
1978
Straszny rok, dla każdego, kto robiłby takie listy, klęska urodzaju. Queen wypuścił “The News Of The World”, a tam oczywiście “We Are The Champions” i reszta cudów. Eric Clapton wydawał single z zeszłorocznej płyty “Slowhand”, m.in. “Lay Down Sally”. Rolling Stones zagrali “Miss You”. Travolta z Olivią i innymi wytańczyli krążek “Grease”, a Bee Gees gorączkowali po nocach. Ale jest też utwór, bez którego nie ma dla mnie radia, zwłaszcza Trójki - “Baker Street” Gerry Rafferty’ego.
1979
Pink Floyd wydał “The Wall”. Ten dwupłytowy album wystarczyłaby mi na kilka lat przed i po tym roku. I musiałbym go całego tu umieścić, z opisami tego, jak odbierałem kolejne utwory rok po roku. A wśród śmiertelników? Billy Joel wydał na singlu “My Life”, a z zupełnie innej beczki i ze lukrowanym szczęściem lejącym się z klipu wyskoczyli Suzi Quatro i Chris Norman, żeby zaśpiewać “Stumblin’ In”. Na Wyspach punkowe kapele rozwalały kluby, a The Pointer Sisters nagrały “Fire”, którą dopiero lata później Bruce Springsteen zaśpiewał tak, że nawet heteroseksualni faceci z Teksasu kładą kapelusze na uda, żeby nie okazywać publicznie poruszenia. Ale piosenką tego roku jest kawałek, który zmagazynował w sobie ilość energii potrzebną do restartu wszechświata - The Knacks “My Sharona”.
1980
Blondie śpiewała “Call Me”, na parkietach i w muszlach koncertowych królowało disco, a Police rzucili “Don't Stand So Close to Me”. Chłopaki z Madness mieli się nie najgorzej, Elton John wygrywał “Little Jeannie”, a Bruce Springsteen wydał czteroczęściowy album “River”. Dire Straits nagrali płytę “Making Movies” i to kilka lat później była jedna z najbardziej zgranych kaset, jakie kiedykolwiek kupiłem. John Lennon zdążył nagrać “Double Fantasy” i pokazać, że życie naprawdę nie kończy się na Beatlesach. Piosenką tego roku, zwłaszcza ostatnio odkurzaną, mogłaby być “It’s Still Rock & Roll To Me” Billy Joela. Albo “In The Air Tonight”, bo po jej wysłuchaniu każdy rozumny człowiek chce zostać perkusistą. Ale w tym samym czasie wystrzelił album “Back In Black” i oczywiście to: “Shook Me All Night Long”.
1981
U nas zamiast singli wydawali kartki na żywność, choć to właśnie wtedy debiutował Maanam czy Perfect, który miał raz lepsze, raz gorsze pomysły na siebie, ale “Chcemy być sobą” i kilka innych zawsze robią swoje w słuchawkach. Powstaa też Republika, ale “Nowe sytuacje” wydali dopiero dwa lata później. Barry Gibb i Basia Streisand zaśpiewali “Guilty”, która z jakichś powodów jest genialna nieco. Niestety również wtedy Sheena Easton postanowiła nagrać jedną z najgłupszych piosenek na świecie - “Morning Train”, którą potem spariodowała ekipa z Not The Nine O’Clock News. Czas inspirował też Dolly Parton tyle, że za oceanem jej “9 to 5” do dziś jest hitem - wiadomo, country land forever. Genesis szaleli z “Abacab”, Stonesi restartowali system z “Start Me Up”. Gdybym miał tu wybrać płytę - byłaby to z całą pewnością “Time” Electric Light Orchestra. Ale z piosenek wybieram tę zespołu Madness, bo nikt tak ładnie nie bredził o miłości, jak oni w coverze “It Must Be Love”.
1982
Pierwszy raz słuchałem Listy Przebojów Trójki. Nie od pierwszego notowania, ale już w okolicach sierpnia. Kuzynka miała się mną trochę pozajmować, a że była wtedy chyba już po podstawówce, to Listy słuchała. Pamiętam nawet, jak mrugały lampki na Unitrze. To znów temat nie tyle na wpis, co na osobnego bloga! Ale wtedy też John Mallencamp zagrał gdzie indziej “Hurt So Good”, Eddy Grant nie chciał tańczyć, a The Clash wypuścili “Should I Stay or Should I Go”. Willie Nelson wydał najpiękniejszą wersję “Always on My Mind”. ”Ale przez wieczność, przez Marka Niedźwieckiego, dźwiękiem tego roku będzie “The Look Of Love” ABC. Oczywiście w wersji instrumentalnej.
1983
Rod Stewart, którego nie umiem przestać słuchać, miał skłonność do wydawania słabych płyt, ale jednak pojawiały się tam takie cuda, jak ”Baby Jane”. Jego dobry kolega, Elton John wydał dobry album “Too Low For Zero”, na której pojawił się “I Guess That’s Why They Call It The Blues” - to pierwsza piosenka, którą próbowałem grać na fortepianie ze słuchu. Tu też musi znaleźć się miejsce dla faceta, który był moim idolem, zanim wiedziałem kim jest, a wszystko przez Olę. Kiedyś napiszę o nim tekst, ale tu tylko nadmienię,że w tym roku wydał piosenkę "Cry Just A Little Bit" i nic nie poradzę - zostanie ze mną do śmierci. Shakin' Stevens. Kto tego fenomenu nie pojmuje - nie podejmuję się tu tłumaczyć, dlaczego i ile traci. może mnie przez niego nieco mózg zlasowało, ale co mi tam. Z innych - David Bowie podrzucił “Modern Love”, ale ja tu wstawiam Genesis “Home by The Sea” (choć z albumu “Genesis” mogłaby być też “Mama”).
1984
To przede wszystkim rok Live Aid, który poza swoim głównym celem pokazał również, że rocka nie da się oszukać. Na scenach po obu stronach oceanu zespoły grały miernie, dobrze, ale jeden zespół rozkołysał świat Queen, któremu niektórzy wtedy nie wróżyli już niczego dobrego. Phil Collins w czasie Live Aid zagrał w Londynie, wsiadł w Concorde’a i zaraz potem bębnił w Filadelfii, żeby dostać po głowie od Zeppelinów, którzy obrazili się za jego sposób grania "Stairway To Heaven". I w tym samy roku nagrał “Against All Odds”, jedną z tych Philowych piosenek, które przetrwają nawet zapadnięcie kosmosu. Poza Live Aid jednak również było ciekawie. Tina Turner wydała świetną “Private Dancer”, a Prince - “Purple Rain”. A Boss wydał “Born In The USA” i to z tej płyty piosenką ‘84 jest “I’m On Fire”.
1985
Jeden z hymnów lat osiemdziesiątych - “We Are The World” jest jednym z powodów, dla których chciałem mieć zespół i to tylko po to, żeby kiedyś nagrać taki song. To w ogóle był dobry rok dla hymnów, bo i Foreigner wrzucił na listy nagrany pod koniec poprzedniego roku “I Wanna Know What Love Is”. Paul Young, którego ostatnio odkrywam na nowo, skoro nowe rzeczy nagrał, pokazał wtedy światu “Everytime You Go Away”. Madonna i Wham! mieli się dobrze, Stevie Wonder wydał “part Time Lover” ale to Dire Straits nagrali piosenkę wszechczasów. Jedną z najlepszych płyt wszechświata zamknęli balladą, której umiem słuchać tylko przy zgaszonym świetle, może jakiejś mikrolampce i najchętniej z radia. Tak usłyszałem ten utwór po raz pierwszy i niezależnie od wszelkich topów to właśnie “Brothers In Arms” jest piosenką, do której wchodzi się boso.
1986
Ostatni rok nasiąkania otwiera Bon Jovi płytą “Slippery When Wet” i oczywiście “Livin’ On The Prayer”. W tym samym czasie światu objawili się chłopcy z Pet Shop Boys i na swoim debiutanckim albumie zamieścili utwór “Suburbia”. Robert Palmer, jeden z najmniej oczywistych artystów popu i rocka nie tylko nagrał piosenkę, ale i teledysk nie do zapomnienia - “Addicted To Love”. Paul Simon napisał beztroskie “You Can Call Me Al”, a Wham! wydał piosenkę, która inaczej zagrana mogłaby być rockowa - “I’m Your Man”. Na Wyspach dobrze miała się muzyka spod znaku coś-tam-rock, a grana przez chłopaków (rzadziej dziewczyny), którzy nasłuchali się punku, ale nie chciało im się rozwalać klubów, więc grali lekką muzykę jako The Housemartins i inni. Europe wysadził w powietrze “The Final Countdown”. Dla mnie jednak te absurdalnie poszarpany wybór a vista zamyka Status Quo i “In The Army Now”.
Mógłbym napisać w tym miejscu, że więcej grzechów nie pamiętam, ale byłoby to krzyczące kłamstwo. W ciągu trzech godzin wędrowania w pamięci po piosenkach wybrałem te, które weszły mi do myśli akurat w tym momencie. Teraz, kiedy kończę wpis wiem, że do każdego roku dopisałbym kilkanaście na kilkaset możliwych, a i nie wszystkie pierwsze miejsca zgadzałyby się. Ale może taka poszarpana lista kogoś wyśle do tych miejsc muzycznych, w których dawno nie był?
Przy okazji też, po raz tysięczny chyba, przekonałem się, że jestem inżynier Mamoń, bo podobają mi się tylko te piosenki, które znam. Z wyjątkiem tych, które od jakiegoś czasu odkrywam, żeby mieć co grać w audycjach. Ale to już inna historia.
comments powered by Disqus
|
Blog 40/40Kryzys wieku średniego zacząłem mając siedem lat, żeby mieć już z głowy to zamieszanie. |