2/4/2017
Był niestety poranek. To ta najgorsza z możliwych chwil w życiu, kiedy świadomość decyduje się w końcu zapukać do swojego pomieszkania, z którego została doszczętnie wypłukana. Nad sobą widziałem białość absolutną. “O, to już?”, pomyślałem? Odwróciłem głowę głowę w lewo, i już wiedziałem, że nie ma tak łatwo w życiu, żeby sobie po prostu zejść. Obok leżała nieogolona morda, którą moja świadomość zdążyła zapamiętać, zanim powaliło nas spirytusowe tsunami. O upływie czasu świadczyło nie tylko nieznośne światło, ale i to, że leżeliśmy na wznak, a ostatnia pozycja, jaką pamiętałem, była odwrotna o tyle, że leżeliśmy ryjami w zaoranym polu. “Aaa, ognisko...”. Chciałem uruchomić dalsze przestrzenie pamięci, ale poczułem nieodwołalną potrzebę udania się za potrzebą. I tu wydarzyło się coś nie do końca przewidzianego - moje odnóża odmówiły ruchu. Mimo dramatycznie wzrastającej potrzeby ulżenia potrzebie, nóg nie czułem. Już zacząłem podejrzewać, że może skonsumowałem jakiś niezbyt wykwintnie legalny środek bajkotwórczy i tym sposobem dokonałem aktu unicestwienia chodu - kiedy z moich ud zeskoczył pies. Psa właściwie.
31/3/2017
Być może mam to w genach, żeby pchać się tam, gdzie nie trzeba. Całą tę komedię zaczął pewnie jakiś praszczur, który nie umiał trafić maczugą w konkurenta chętnego na tego samego mamuta. Potem jakiś prapłaz na podmokłych polach Grunwaldu, jako jedyny walczył na kieszonkowej platformie obrotowej, żeby w razie czego być po słusznej stronie. Pradziadek był powstaniec, choć z jego opowieści wynikało równocześnie, że Ślonzoki wyzwoliły przy okazję Irlandię i Indie, albo nic. Albo, że nie doszedł nawet do Paprocan, które wtedy były przysiółkiem pod moim miastem, skąd ruszali chłopcy, prać się o z Niemcami o polski Górny Śląsk, żeby mógł potem zostać trochę niemiecki. No, fantazja to my zawsze mieli tako, że Homer by nom pozazdrościł. Ino Homera sie ze starożytnej greki łatwiej tłumaczy na polski.
30/3/2017
Warszawa była za daleko i za niezbyt. Daleko, bo nawet w drodze na Mazury jakoś się ją mijało bokiem, a to był jedyny powód, żeby się tam w ogóle udawać tranzytem. Za niezbyt, bo co to za miasto? Zabytki na niby, bo wszystko powojenne; polityka i wszędzie daleko. Szybko. Brudno. I warszawka w Warszawie. A taki Kraków, to i zabytki, i sztuka, i kabaret. I wolniej płynie czas.
29/3/2017
Była wczesna wiosna. Najstarszy z moich przyjaciół zabrał mnie do Lasek. Tam, gdzie s. Róża Czacka i ks. Władysław Korniłowicz zaczęli tworzyć Miejsce. Nie umiem inaczej tego nazwać. Dla jednych to dom, w którym się mieszka, uczy i modli. Dla innych to sposób, by pomóc. Ostatecznie, ośrodek dla ociemniałych od początku na tę pomoc liczył, ale też nie wyciągał ręki po litość. Ludzie Lasek sami starali się zapracowywać na chleb, ale - jak wiadomo - chlebem się budynku nie nakryje. Dla mnie jednak to przede wszystkim miejsce, w którym krzyżowały się drogi fascynujących mnie ludzi ludzi.
28/3/2017
Nie sądzę, żeby mówili do niej “Mario Magdaleno”. Pewnie była po prostu Marysią dla rodziców, Magdaleną dla sąsiadów i Magdą dla koleżanek. A kiedy szła do pracy mało do niej mówili. Niektórzy pewnie jakieś dźwięki niezrozumiałe z siebie wyrzucali razem z tymi paroma kroplami ulgi po męczącym kwadransie. Może co dziesiąty wychodząc na ulice, po których chodzili prorocy, klepał ją po boku rzucając z paroma monetami coś, co mogłoby brzmieć jak przezwisko zabawki, z której się właśnie wyrosło.
27/3/2017
Babcia, ta od chustki na czole (w której wyglądała jak Mark Knopfler, tylko on grał na gitarze, a ona na patelni) mówiła, że nie ważne jest, czy ktoś umie gotować. Ważne, czy ktoś to ugotowane chce jeść. Ta oczywista prawda sprawdza się i w miłości od kuchni, jeśli ktoś tam zagląda, i w kuchni od kuchni. A jak się okazało, babcia objęła swoją myślą, dość niechcący, również sztukę.
26/3/2017
Była zima, lampa i okno. Można by z tego wysnuć bardzo poetyckie obrazy, ale... Zima była mokra, choć cudem jakimś tego wieczoru z ciemnego nieba leciały ogromne i ciężkie płaty śniegu. Lampa nie była łysa, ani nie śpiewała Stachury, a od okna wiało zimnem, bo nie do końca było szczelne. Ale to wystarczyło, żeby mnie nastroić do wierszy pisania. Zacząłem najgorzej, jak można było, ale nic nie poradzę.
25/3/2017
Wypłyń na szerokie wody - mówią. Łatwo powiedzieć, kiedy ma się szeroką wannę lub brodzik pod prysznicem. Groza rozgląda się za swoimi ofiarami dopiero ze zbiorników naturalnych, od kałuży poczynając. Pierwsza drzemała spokojnie w wiosennych promieniach słońca, zwinięta w niewielką plamkę na samym środku parkowej alejki. Znałem z lustra jednego głupka, który biegł w rozwianym płaszczu, bawiąc się z innymi nienachalnie inteligentnymi w nietoperze. Tamci jednak nietoperzyli z gracją, a ja podczas niskiego lotu wkręciłem stopę w ten spodeczek błota na alejce. Świat nagle spowolnił wszelki ruch, uniosłem się w poziomie, a kiedy wyrównałem dość znaczne różnice ciężaru ciała, udałem się na spotkanie z przejawami wiosny. Pensjonarki, rusałki oraz polscy romantycy w tym samym celu miękko pląsali po kwieciu łąk pachnących, ja trzepnąłem zadem o parkową alejkę. Uderzyłem na tyle celnie, że zamiast rozchlapać wiosnę wokół własnego środka ciężkości - poczułem, jak dość nagle rozchlupotała się we mnie. Za czasów Szwejka lewatywy były może mniej subtelne, ale pewnie równie przykre towarzysko.
24/3/2017
Usiedliśmy za pierwszym razem na tyle wygodnie, żeby chcieć potem wstawać po to, żeby znów siadać. A usiądź, człowieku, nad Wisłą gdziekolwiek pod dachem, to od razu kawę ktoś parzy lub przynajmniej rozpuszcza. Anglicy mają swój czajnik na herbatę, żeby zaparzyć się do small talków. My, lud o duszy nasyconej troską o świat, potrzebujemy czegoś bardziej zawiesistego. Nie dla nas small talki, my potrzebujemy mocnego gruntu pod nogami, a że rzadko go znajdujemy, szukamy go na dnie kubka z kawą. Wtedy możemy - jak mawiają Rosjanie - sumierniczat’, co w wolnym, zasłyszanym gdzieś tłumaczeniu, znaczy “siedzieć po ciemku i rozmyślać”.
|
Blog 40/40Kryzys wieku średniego zacząłem mając siedem lat, żeby mieć już z głowy to zamieszanie. |