15/6/2017
Czytam kolejne artykuły, posty i komentarze, w których bogobojni katolicy znad Wisły szukają miliona sposobów na wywrócenie nakazu miłosierdzia do góry nogami. Kolejni znawcy i amatorzy tematu uaktywniają się zwłaszcza po tym, kiedy znani duchowni okazują się brać na poważnie to, co głoszą i wspierają pomoc dla uchodźców z Syrii i nie tylko. A jeśli już takim duchownym jest ktoś z otoczenia Jana Pawła II - trzeba reagować szybko. Nie za bardzo można uderzyć w takie osoby, ale za to można nasilić częstotliwość opinii antyimigranckich. W zależności od wrażliwości, albo wznosić okropne hasła, albo rozkładać ideę pomocy w białych rękawiczkach. Te pierwsze pozostawiam bez komentarza, bo byłby niecenzuralny. Gorsze są te drugie. Pisane i przekazywane przez współczesnych korektorów Ewangelii.
Z kolejnych tekstów dowiaduję się, jakimi - w gruncie rzeczy - durniami są ci, którzy uciekają i ci, którzy próbują ich przyjmować. W zalewie antyimigranckich treści cytuje się mędrców znad Wisły i tych, którzy są na miejscu. Wygłaszają oni, jak np. ks. Waldemar Cisło, oczywiste tezy o tym, że ludziom najlepiej jest u siebie i że ucieczka ze swojego kraju jest zawsze ciężkim doświadczeniem, że część ludzi powraca, że nie dość skutecznie działają politycy na rzecz pokoju, że na imigracji żerują mafie, etc. Wszystko to prawda. Prawdą też jest to, że organizacje charytatywne, Kościół i osoby prywatne starają się pomagać na miejscu. Problem tylko w tym - czego samozwańczy obrońcy starej Europy nie chcą widzieć - że uchodźcy zazwyczaj nie za bardzo mają czas zastanawiać się nad tym, czy jest sens uciekać, czy nie. Nawet, jeśli mają czas - z jakichś zadziwiająco wybitnie ważnych dla siebie powodów na grozę migracji decydują się nie sami, ale wraz z rodzinami i bliskimi. Chodząc po słonecznym Krakowskim Przedmieściu możemy snuć różne teorie, ale kiedy ludzie uciekają, ciężko im wmawiać, że będą tęsknić za swoim Aleppo, więc niech lepiej tam zostaną i czekają na pomoc.
Są tacy, którzy uciekli do Europy i wracają, zwłaszcza teraz, kiedy sytuacja nieco się uspokoiła. Gdyby zapytać o konkretne takiej osoby, zawsze można znaleźć powody, dla których wracają. I zawsze to będzie argument za tym, że przyjmowanie imigrantów jest złe, bo i tak, chcą wracać. Gorzej, jeśli zapytać o masy tych, którzy mimo wszystko nie chcą wracać. Nie tylko do Syrii. Odpowiedź zmuszałaby do działania bez względu na to, gdzie ich spotkamy. Powracający są w rozmowie o imigracji traktowani instrumentalnie, jak dowód na to, że przyjmowanie uchodźców jest chybiony. A tym, którzy jednak uparcie uciekają, nie patrzy się w oczy, tylko odbija się w ich masie własne strachy. Nie ma miejsca na człowieka, jest za to mowa o wielkich masach innowierców. Bo tak naprawdę, dla przeciwników przyjmowania uchodźców, w antyimigranckiej histerii nie ważni konkretni ludzie, tylko procesy, zjawiska, obrazy dziejów. Hegel z Marksem byliby zachwyceni. Słuchając ich narracji można nabrać przekonania, że uchodźców - skądkolwiek by nie byli - tajemne moce europejskie na siłę wyciągają z miejsc wojny i biedy. Proponuję cofnąć się trzydzieści lat temu do PRL-u i wyobrazić sobie, jaka byłaby reakcja, gdyby np. RFN przyjął postawę "będziemy wspierać działania dyplomatyczne i przesyłać paczki z mlekiem w proszku i papier na ulotki, ale katolickich złodziei znad Wisły wpuszczać nie będziemy, bo potem nam auta giną, a musimy płacić na obozy przejściowe i zasiłki oraz edukację i ubezpieczenia. I proszę na nas nie naciskać, bo są inne wyjścia, mogą poczekać albo jechać do Nowej Zelandii. Zresztą mają domy i pracę. No i przecież zatęsknią się za Polską potem". A nie chodziło o życie pod pociskami, "tylko" o lepsze warunki. Gdyby wtedy Zachód tak reagował - łatwo się domyślić, jaka byłaby nasza ocena. Rozumiem część obaw związanych z masową imigracją. Tyle, że sam strach jest zawsze złym doradcą, bo jedyne, co robi, to blokuje myślenie i zmusza do manipulowania nawet tego, w co się chce wierzyć. Choćby w sens historii o miłosiernym Samarytaninie. Oczywiście, że wokół imigracji narasta cała masa pytań i problemów. Oczywiście, że dyplomacja i polityka pokazuje swoją niewydolność. Oczywiście, że cała ta sytuacja jest ciężka do ogarnięcia, zwłaszcza, że na niej rosną interesy i polityka. Ale wyciąganie z tego wniosków, że przyjmowanie uchodźców nie jest właściwą pomocą - jest, najdelikatniej mówiąc, ekstrawagancją intelektualną i moralną. Dlatego rozsierdzają mnie slalomy moralne części - powtarzam: części! - polskich katolików, którzy kombinują, jak obejść prostą formułę etyczną obecną i w Ewangelii, i w “Dżumie” Camusa i w islamie. Nikt nikogo nie zmusi do pomocy i szacunku, ale kto nie chce pomagać, przynajmniej niech nie przeszkadza. Nikt z tego nie będzie rozliczał. Choćby dlatego nie musicie rozwalać idei ludzkiego miłosierdzia. Ona i tak nie dognie się do Waszych strachów. Ale mam do Was prośbę. Idźcie do imigrantów, którzy mimo Waszych mądrości uciekli od strachu pod mniejszy strach i tłumaczcie patrząc im w oczy, jak bardzo są naiwni i nieroztropni. Może oni Wam uwierzą, ja na te bzdury jestem za stary. Wiem, że jeśli nie dacie rady sami przetłumaczyć - pomogą Wam chłopaki z różnych bojówek dbających o czystość europejskiej rasy. Ostatecznie macie z nimi moralną sztamę. A potem idźcie świadczyć o swoim chrześcijaństwie tak, jak lubicie. Głośno i pod sztandarami. Czystymi, jak hostia, którą najchętniej wypralibyście z błota innego niż to, o którym można opowiadać wyszukanymi frazami zamkniętymi w złote oprawy. Przyjemnie chodzi się za nieskalanie białym Bożym Ciałem, kiedy nie trzeba się potykać myślą, sumieniem i nogą o śniade ludzkie ciała, prawda?
comments powered by Disqus
|
obserwacjeŚwiat się kręci,
a ja siedzę na płocie i staram się obserwować różne jego strony. Archiwa
|