6/5/2017
VI
Jesteś tak miodem i mlekiem płynąca. Złotym miodem smarujesz chleba naszego powszedniego. W mleku skąpane baszty, w których sypiam. VII Dzikie stada origami wyfruwają ze stołu czarnookiej. Twoje zwinne dłonie przywołują rozbawionych młodzieńców. X Śniadanie na trawie w sąsiednim sadzie. Choć sąsiadeczka całkiem miła, Nie skosztowała z mojego półmiska. XVII Pod moim biurkiem mieszka mysz, której nie straszna noc, ani moja noga. Będę jej brakował. XIX Przysiadłem nad chrząszczem, który szedł po żonę. Zupełnie sam przysiadłem. XX Przed nowiem przystrzygam trawę, chowam narzędzia do szopy. Niebo oto mam przejrzyste, tańczę i wznoszę modły. XXII Młoda córka znachora, o imieniu Sana, uczesała włosy. Pięknieś uczesana! XXIII Pachniała migdałem i chłostała go ziołami. Uzdrowienna gejszo! Szczęśliwe gałązki! XXVI Zaklęty w wiolonczelę Słucham koncertu, który na mnie wygrywasz Smyczkiem gładkiego warkocza XXVII W pachnącej ściółce niewielki żuk nie zdaje sobie sprawy, że pan od przyrody wie o nim znacznie więcej. XXVIII Ephraim nie miał żony, ale miał kota. I żadnych innych zmartwień do Świętego Jedynego. XXX Ephraim nałożył świeżą szatę, umył dokładnie stopy i wyszedł ucałować ziemię, którą dał mu Pan, by nią władał XXXIII Ephraim uderzył głową o półkę. Zamiast kląć na stolarza, przeraził się swoją nieostrożnością. XXXIV Ephraim jest wariat. Na głównym placu miasta ukąsiła go pchła, jakże on się cieszył, że spotkał żywa istotę! XXXVI Szata zdobi kobietę, a ja nie lubię zdobionych figur, lecz czyste drewno. XXXVII Świeca prawie się dopala; coraz mniej cię widzę, coraz bardziej cię czuję XXXVIII Niewielka, mądra kura, Zniosła jajo. O, proszę! Już idzie gospodarz z koszem. XLIII Powracając zza gór, na progu swego domu chciałbyś zobaczyć jeszcze niezdeptane ślady wychodzących stóp XLV Dusza umiera, gdy Bóg zasypia. Nie zanudzaj Go; niech raczej nie posiada się z zachwytu XLVI Sypię ziarenka do pustej klatki. Nie mam odwagi zniewalać, za to mam oswojone miejsce XLVII Pani po kąpieli czesze długie włosy, zachwycony czekam, stęskniony i bosy XLIX Może polubię chłodne wieczory? Przychodzisz z gwiazdami i próbujesz rozgrzać zmarznięte ciało LII Z zadziwieniem patrzę, jak niema dziewczyna tka słowa, kręcąc dłońmi jak przy krośnie LIII Ciepłymi ustami okrążam twój pępek świata LIV Jesteś jak to grono winne; kusisz słodko i niewinnie LVII Nogami, na chmurze, macha anioł kochany; beztroski, naguśki, anielsko zalany LIX Kiedyż zawołam cię po imieniu, piękny i kształtny, pachnący cieniu? LXII Piękną masz cechę moja wanno: Cudnie wyglądasz wypełniona panną. LXIII Stoi w pokoju zepsuta szafa, skrzypi i sapie – stolarska gafa. LXIV Zaszedłbym już za twe progi Ale ciągle szukam drogi LXVII Rankiem. Znów za dużo o kieliszek: obok leży bazyliszek. LXXI Zbudziłem się rankiem dla pisania wierszy. I nie wiem: ptacy, czy ja byłem pierwszy? LXXII Tak zabawnie Żonglujesz łzami LXXV Idziemy ku sobie jak linoskoczkowie: Dotyk po muśnięciu, rozmowa po słowie LXXX na tropach stóp które przeszły dziwię się kamienicom ślepe nie poszły za tobą LXXXI Byłbym cię kochał, byłbym adorował Gdybym ja na inną, ech, nie zachorował LXXXII Wrzucam ci w ogródek drugi koniec tęczy Może dzięki temu zgodzisz się zaręczyć? LXXXIV Dzielimy oddechy o czwartej nad ranem. Kto by tam się męczył niepotrzebnym spaniem. LXXXVI Nie ma Bóg teściowej, nie ma także żony: Niczym w swej wszechmocy nie jest zagrożony LXXXVII Dajmy sobie zamiast złości Małe ziarenka radości
SKOMENTUJ
comments powered by Disqus
|
PrzystawkiPrzystawki są czymś niezobowiązującym. |