11/4/2017
Pierwszy band poskładałem u siebie w pokoju. Zacząłem od perkusji, a ponieważ był PRL, a ja miałem tylko pięć lat, perkusja zrobiona była z garnków poustawianych dnem do góry na wykładzinie, pałki zrobione z drewnianych trzonków do tłuczków do mięsa. Już pierwszy koncert przeszedł do historii z powodu otłuczenia garnków z emalii, skutkiem czego stały się niezdatne do użytku. Ponieważ przez lata miałem zakaz zbliżania się do czegokolwiek, co wydaje z siebie dźwięki, musiałem poczekać, aż wróciłem do marzeń o karierze rockmana.
Perkusista
Przede wszystkim utwór, który ma nieprawdopodobny puls, a jego autor nie chce pałkami pobić melodii i innych instrumentów, ale - podobnie jak Ringo Star - używa perkusji jako instrumentu wydobywającego emocje i budującego całość piosenki. Roger Taylor i Queen “I’m In Love With My Car”.
A drugie to coś, czego słucham ostatnio i znów macham pałkami, nawet w powietrzu. całość jest nie do pobicia, ale ja leżę powalony od pierwszego uderzenia intro. No i to ON, człowiek, którego wejście bębnów w “In The Air Tonight” powoduje wyrastanie pałek u połowy ludzkości. Ale tu razem z Genesis - “Fifth Of The Forth”.
Forte-pianista Człowiek, który nie bał się przestać nagrywać dawno temu, a koncerty gra nadal przy wypełnionych stadionach. Nie umiem znaleźć wykonania, przy którym zacząłem chcieć zagrać choć tę jedną piosenkę na fortepianie, ale i tak jest czego posłuchać. Klimat - bardzo. Aranżacje - bardzo. Dwie solówki na fortepianie (druga po wstawce z Beatlesami) - bardzo bardzo. Billy Joel - “River Of Dreams”. I jeszcze drobnostka. Warto po prostu włączyć player obok, szybko wczuć się w klimat tej małej suity, która kończy album Freddiego Mercury’ego i Montserrat Caballé. Po krótkiej chwili, w 4:56 zaczyna się kilkudziesięciosekundowa orgia. Jeśli nie słuchasz, jak Mike Moran tu biega po klawiaturze - ie idę z tobą do łóżka - “ Overture Piccante”.
Wokalista Przepraszam, ale nie będę tłumaczył dlaczego. Freddie Mercury. Kropka. Niestety, na głos Freddiego nie mam co liczyć. Na głos tego faceta - niestety, też nie. Wiem, że są bardziej dynamiczni i porywający wokaliści (damskich głosów nie będę tu sobie uzurpować). Ale to właśnie dla tego głosu rozdzierającego się na żywo przy “With A Little Help From My Friends” wisiałem w Krakowie na płotu stadionu. Tu dowód na to, jak jedna złamana głoska (3:09 przy “...to be on your own”), może wprawiać w stan ekscytacji. Joe Cocker z fantastycznej płyty “Organic”.
Basista Ponieważ nie znam lepszego basisty, nie będę się wygłupiał z poszukiwaniami. Gdyby nie jego niby niezauważalnie melodyjna gra, Queen brzmiałby zauważalnie biedniej. John Deacon układający tory pod tę ciuchcię: “Bring Back That Liroy Brown” (cover, bo aż przyjemnie popatrzeć!)... A poza tym - mój ulubiony riff w “Dragon Attack”.
Gitarzysta pod prądem Z gitarami jest tak, że każdy chyba chce zagrać raz porządnie Laylę Claptona i inne standardy. Ale też kiedy człowiek gra, znajduje sobie w końcu najwygodniejszą pozycję do grania i jakąś swoją niszę, w której czuje się najswobodniej, choć niekoniecznie tego się spodziewa. Taka jest ta pierwsza piosenka, z ludźmi grającymi na co dzień country, bluesa, jazz, rocka i co tam komu wpadnie w palce. takie granie dziewczyny i chłopaków pod wodzą Vince’a Gilla - “Lay Down Sally”. I jeszcze coś z riffostanu. Wszyscy gitarzyści mają swoje ulubione riffy, licki i inne takie. Kiedy zacząłem o tym myśleć, do głowy od razu wpadła “Honky Tonk Woman”, “Tie Your Mother Down” czy “Money For Nothing”. Przy tym trzecim w kolejce ustawiło się z trzydzieści kolejnych, więc poniechałem. Tu coś, co od zawsze - i chyba już na zawsze - będzie powodowało w moich palcach chęć życia, a zmysł garderobiany będzie sięgał po sprane jeansy i białą koszulę: Status Quo, “Rockin’ All Over The World”.
Gitarzysta bez prądu Tu znów bez tłumaczenia. Jeśli ktoś po wysłuchaniu nie pojmie, dlaczego on - niech zmieni lub zamówi terapeutę: Tommy Emmanuel. Tak, powinna tu być cała gromada sześciostrunowców. [kiedy edytuję ten tekst zastanawiam się, jakim cudem nie ma tutaj np. akustycznej wersji "Bell Bottom Blues"] I prawie na zakończenie panowie, którzy grają ze sobą ohohohohohohohoho, a może i dłużyj, jak mówiła Pani Pelagia. Rod to Rod. Ronnie to Ronnie. Ale za to proste A-dur w powinien dostać Nobla. Bo tak.
PS. Radość grania I na koniec piosenka, która robi mi wszystko. I dziękuję za uwagę. I do usłyszenia.
comments powered by Disqus
|
Blog 40/40Kryzys wieku średniego zacząłem mając siedem lat, żeby mieć już z głowy to zamieszanie. |