12/4/2017
Siedzę sobie przy czterdziestym, ostatnim wpisie i zastanawiam się, po co mi to było. Ani niczego nie tu opisałem sensownie, historie przypadkowo wpadały do głowy, a kilka tekstów będzie mi przypominało, że jednak z nadzieją przyszłość pisarską patrzeć nie powinienem. Przez czterdzieści dni siadałem wieczorem do biurka, żeby bez wcześniejszego zastanawiania i przygotowania pisać te fulanki*. Czasami teksty po prostu spadały po pierwszym zdaniu, czasami - zbyt często - tłoczyły się w kolejce po kilka. A że miałem nieasertywne miejsce po sercu, to wpuszczałem do jednego tekstu po kilka. I tak te improwizowane szkice raz były przeładowane jak furmanka w sianokosy, raz pustawe i mdłe jak cukrowa wata na czczo.
11/4/2017
Próbowałem stać na głowie, nurkować łbem w gorącej lub zimnej wodzie, wlewałem w siebie wrzątek albo wciągałem lód. Tradycyjne sposoby babek, od papierosa, przez trawkę po szprycowanie się prochami nie dawały ulgi, tak samo, jak dożylne wlewy płynu do mycia naczyń oraz próby własnoręcznego wyrywania tego stomatologicznego ciula. Kiedy w końcu kot sąsiadki odrapał mi policzki od wewnątrz, broniąc się przed rolą doraźnego okładu - poddałem się. Zamówiłem wizytę u dentystki płci obojętnej. Łatwo powiedzieć.
11/4/2017
Pierwszy band poskładałem u siebie w pokoju. Zacząłem od perkusji, a ponieważ był PRL, a ja miałem tylko pięć lat, perkusja zrobiona była z garnków poustawianych dnem do góry na wykładzinie, pałki zrobione z drewnianych trzonków do tłuczków do mięsa. Już pierwszy koncert przeszedł do historii z powodu otłuczenia garnków z emalii, skutkiem czego stały się niezdatne do użytku. Ponieważ przez lata miałem zakaz zbliżania się do czegokolwiek, co wydaje z siebie dźwięki, musiałem poczekać, aż wróciłem do marzeń o karierze rockmana.
10/4/2017
Pierwsza była Lena. niska, czarna i mrugała czerwonym oczkiem na dole. Była na tyle zgrabna, że mieściła się na najmniejszej półce białego regału i być może tam nawet było jej pierwotne miejsce przeznaczenia. Stała jednak na końcu regału, przy moim łóżku, żeby co sobotę przewracać mój świat do góry nogami. No, może nie tyle do góry, co przekręcała go w poziomie. Zazwyczaj zasypiałem z nogami przy Lenie, ale w soboty była Lista Przebojów Programu Trzeciego, więc od dwudziestej zmieniałem położenie, jak wskazówka kompasu. Z głową przy radiu, małej czerwonej lampce i lampce, która ledwie oświetlała brzeg mebli. Po Liście, kiedy Pan Marek i Baśka grali ostatni jingiel, gasiłem tę lampkę, żeby na przemian śmiać się lub bać przy “Nie tylko dla orłów” i “Teatrzyku Zielone Oko”. Choć to już było kilka lat później, właściwie.
9/4/2017
Poznałem go siedemnaście lat temu. Poznaliśmy się zaraz potem. Tak, tak, to jest różnica, czy kogoś poznajesz, czy z kimś się poznajesz. Zaczęliśmy czytać i pytać o wiarę - wokół tego zaczęła się nasza znajomość i wokół tego do dziś stawia pytania. Tych pytań jest tyle, że nie ma nawet sensu ich spisywać, zwłaszcza, że z czasem przerodziły się w kilkunastoletnią rozmowę. Raz ciągła, raz przerywaną. A rozmowy prawdziwej spisać się nie da, jeśli się ją zna. Można zapisać słowa, można opisać wrażenia. Ale kto był w rozmowie zawsze będzie wiedzieć, że to nie to.
8/4/2017
W każdym porządnym cyklu musi być jakiś morał. Czasami jest na końcu, czasami zjada go tytuł, a czasami nikt nie wie, co nim jest. Tu będzie dziś. Pisałem już gdzieś, że jestem wnukiem moich Babć. Tak samo, jak można być synem ojczyzny, dzieckiem pułku lub córunią tatusia. Moi drodzy rodziciele wychowali mnie jak tylko umieli, czyli odwalili najcięższą robotę. Ale Babcie dołożyły swoje - jak to babcie i dziadkowie - bardzo prostymi słowami i obrazami. I tu będą dwa. I - a jak miałoby być inaczej - oba z kuchni.
7/4/2017
Miewam za dobrą pamięć. Ale podobno tak bywa, że z wiekiem coraz więcej rzeczy z dziś pamięta się średnio, a tych sprzed ohohoho - jakby lepiej. U mnie sprawdza się to od dawna, zwłaszcza rano, kiedy parzę kawę i piję ją popołudniu zimną, gdy sobie o niej przypominam. I właściwie od tej kawy tę krótką historię dałoby radę zacząć. Tyle, że od końca.
6/4/2017
Ten wstęp piszę na końcu. Na początku był pomysł mojej Top 40, czyli wybrania po jednej piosence, która akurat dziś kojarzy mi się z danym rokiem mojego żywota. Już po kilku chwilach zorientowałem się, że pomysł jest średnio wykonalny, bo dałem sobie na to trzy godziny i to bez zastanawiania, a z każdą minutą przybywało piosenek. Pomyślałem w końcu, żeby pomysł porzucić i napisać jakąś kolejną anegdotę, ale machnąłem ręką. Za oknem dziś przetaczały się burze, grad, deszcz, słońce, wicher, błękit i ciemności. Nie wiem, co powodowało, że te, a nie inne utwory przychodziły do głowy. Jaki więc jest sens takiego spisu?
4/4/2017
[czytaj część 1]
[czytaj część 2] (...) wyszarpaliśmy się z tych łańcuszków i puszek, rzuciliśmy żelastwo ministrantowi udając się na zasłużoną golgotę gastryczną. Ten młody bohater służby ołtarzowej być może do dziś stoi tam i dymi. Tak zakończył się ostatni rozdział uśmiechu w koloratce. Potem było tylko gorzej.
3/4/2017
[czytaj część 1]
(...) sacrum było zmieszane, bracia wstrząśnięci, a nade mną otworzyło się niebo i dało się słyszeć głos: “Jezderkusie! Synek, a ciebie to tak nie pociulało trocha?”. Przez trzy miesiące miałem wolne od służby ołtarzowej, a prefekt postawił przy mnie anioła stróża prewencji. A potem pojechałem na chrzest bojowy do parafii na podbeskidziu, po którym już wiedziałem, że ksiądz, a nawet kleryk, to stan umysłu. Na początku nie jego, tylko jego parafian. A zaczęło się od spowiedzi życia organisty, który obudził nas o drugiej w nocy kopaniem w drzwi, bo w rękach niósł jakieś głośne i szklane przedmioty. Wpuściliśmy grzesznika na farę i usiedliśmy do stołu. Skąd się tam wziąłem? |
Blog 40/40Kryzys wieku średniego zacząłem mając siedem lat, żeby mieć już z głowy to zamieszanie. |